01.06.2023. Krynica
Tygodniowy planer pracowy zapowiada się obiecująco. Trzeba nad nim tylko ciut popracować żeby pasował wszystkim, w tym
i mnie. Jadę. Wszystkim pasuje, więc jadę. Zamawiam pogodę i odbieram jeden dzień z nadgodzin.
O 11:30 wyciągam rower i zaczynam go uzbrajać. Torby, worki i inne takie tam lądują na swoje miejsce. Wraz z wybiciem południa żegnamy się z kolegą z pracy umawiając się na poniedziałkowy poranek w Jaśle. Już wiem, że będzie dobrze.
Krynica wyprowadza mnie spokojnymi asfaltami. Wpierew koło Willi i Domów Zdrojowych położonych wzdłuż deptaka
w centrum. Później ścieżką rowerową biegnącą obok Kryniczanki. Jeszcze moment i jestem w Powroźniku. Zachodzę do cerkwi ponoć najstarszej w polskiej części Karpat. Trafiam na grupę z przewodnikiem i chwilę słucham. Trochę ciekawostek przyswoiłem. Owszem można by więcej, ale czas jechać dalej. Poza tym przewodnik choć mówi interesujące rzeczy to strasznie rozwlekle i nie do końca do mnie to dociera.
Obieram kierunek Wojkowa. Dalej asfalt. Mozolnie wspinam się w górę. Po kilku kilometrach docieram i idę obejrzeć kolejną perełkę architektury drewnianej świadczącej o dziedzictwie historycznym tej krainy.
Zatrzymuję się i zerkam sobie. Ładne te nasze cerkiewki. Odwiedzam starą część cmentarza. Widać po krzyżach, że to ten sam czas i kultura co w naszej części Niskiego. Krzyże bliźniacze. Prawie jak kserowane by były. Wracam do roweru. Podchodzi ciut starsza Pani. Gdy ja się rodziłem ona jeździła Syreną po Rumunii.
Pyta: “czy mógłbym…”
Wpadam jej w słowo i mówię, że: “oczywiście”
“Ale co oczywiście?”
“oczywiście, że zrobię Pani zdjęcie.”
Uśmiecha się. Siadamy na trawie i gadamy. Różne takie tam. Przyjechała do sanatorium w Krynicy i włóczy się po okolicy autem,
a resztę spaceruje. Ma kobita krzepę i zacięcie. Gadamy, ale czas mija i trzeba się żegnać.
Wstępuję do sklepu. Kupuję lody i kiełbę. Wspinam się już tym razem gruntem. Widząc nową wiatę idę pstryknąć zdjęcie, a nuż komuś się przyda. Wracam na drogę, a tam moja nowa znajoma.
Pyta: “czy mógłbym…?”
“Ależ oczywiście”
Tym razem żegnamy się na dobre.
Przede mną cudny podjazd do Kralovej Studni. Mam tam upatrzoną miejscówkę do spania. A w zasadzie dwie. Wiatę przy wieży widokowej lub stryszek nad schronem. Oglądam obie. Fajne, ale noc ma być ciepła więc decyduję się na wiatę z pięknym widokiem. Co prawda wieża leży, a nie stoi, ale prospekt i tak jest zacny.
Palę ogień. Wieszam hamak i odtajam z codzienności. Jest dobrze. Ogień podsycam swoimi problemami. Pali się aż huczy. Chyba dorzuciłem zbyt dużo ...