13.06.2024. Krynica Zdrój
Jednak im bliżej terminu tym pogoda coraz gorsza. Długo się waham. Najpierw w domu. Mimo wszystko się spakowałem myśląc sobie, że najwyżej nie wyciągnę bike z auta i wrócę jak przejechałem. Rower przeleżał sobie spokojnie do końca roboty. W międzyczasie deszcz sobie padał czy też czasem siąpił. Podejmuje jedyną słuszną decyzję wszak : „trza być twardym, a nie mientkim” 🙃
Zakupy w spożywczym, kantor i oscypek w budzie więc można ruszać. Przelatuje przez Krynicę obierając kierunek Powroźnik. Mam zamiar popatrzeć na cerkiew. Zwłaszcza, że tuż przy mojej nitce drogi leży.
W pewnym momencie malutki lecz ostry podjazd na mostek. Chcę zrzucić z blatu, ale jakby łańcuch się przyblokował. Nagle puścił i gdy znowu chcę zmienić przełożenie manetka nie wybiera tylko luźno chodzi. Oglądam to moje cudo techniki i (o zgrozo) urwał się taki dynkst przy przedniej przerzutce. Początkowo klnę na czym świat stoi lecz już po chwili uśmiecham się z ulgą. „Ale byłbym w czarnej dupie gdyby mi się to przytrafiło za 3-4 tygodnie w Gruzji 😲” No to pedałuje sobie singlem rozmyślając, że lepiej z przodu jak z tyłu. Zresztą pies go trącał zmienię po powrocie i po sprawie.
Kieruję się na Jastrzębik. Robię zakupy. Na bieżąco zjadam dwie bułki zaś wieczorne 200 gram ląduje w sakwie. Dzisiaj mam do zrobienia jakieś 20-30 km więc nie ma pośpiechu. Jest tu ładna i zadbana cerkiew. Jednak to nie jedyna atrakcja tego miejsca. Jest jeszcze mofeta. Takie źródełka mocno rude i nasycone mocno CO2. Przez co regularnie puszcza śmierdzące gazy 🤭.
Jadę dalej. Ciągle siąpi. Lasy parują i krajobraz sprawia wrażenie jesiennego.
Przede mną Muszyna Złockie i kolejna cerkiew użytkowana jak większość w tym rejonie w obrządku katolickim. Zresztą trwa msza. Nie chcę przeszkadzać więc się szybko zwijam. Poza tym za chwilę kolejne pozostałości prawosławia w Szczawniku. Ta jest świeżo odnowiona a u jej fundamentów tryska źródło o dużej zawartości H Na Ca Mg. Robi się coraz chłodniej co tylko przyspiesza decyzje by ruszyć dalej. Kierunek wiata, którą wypatrzyłem na wiatingu. Miałem spać gdzie indziej, ale wszędzie wilgoć. Z dołu i z góry, a tu kostka i dach. Może mało efektownie, ale efektywnie.
Gdy docieram na miejsce spotykam starszego pasterza. Zamieniamy kilka słów. On zabiera bydło, a ja rozbijam namiot. Potem siadam i słucham ciszy.